Grenlandia - Arctic Circle Trail Trekking

Arctic Circle Trail dzień 1 – Kangerlussuaq – Hundeso hut

Dystans – 20 km
Podejścia – 505 m
Zejścia – 335 m

29.06.2015 r.
Po długiej nocy na lotnisku w Kopenhadze, a następnie prawie 6-godzinnym locie, lądujemy w Kangerlussuaq – miasteczku, którego najważniejszy punkt stanowi lotnisko, wokół którego kręci się życie tutejszych mieszkańców. Poza lotniskiem jest tu naprawdę niewiele. Kilka budynków mieszkalnych, stacja benzynowa, dwa hostele, sklepy spożywcze, suweniry… i dziesiątki kilometrów pustkowi wokół. Dołóżmy do tego noc polarną, trwającą tu przez połowę roku, zupełny brak dróg, które mogłyby połączyć miasto z innymi miejscowościami i otrzymujemy najprawdziwszy koniec świata. Miejsce, w którym diabeł mówi dobranoc. Dokładnie taka była moja pierwsza myśl po opuszczeniu samolotu. Żaden zachwyt czy ciekawość. Uczucie klaustrofobii na gigantycznym pustkowiu. Jak u licha z własnej nieprzymuszonej woli można żyć w takim miejscu?  Męcząca podróż, niewyspanie i tak gwałtowna zmiana otoczenia sprawiła, że czułam się nieco oszołomiona. Sebastianowi za to od pierwszej chwili podobało się wszystko. Po małym przepakowaniu plecaków ruszamy w kierunku jedynego w okolicy sklepu, z nadzieją na zakup kartuszy z gazem. Nie liczyliśmy na to szczególnie, ale dla świętego spokoju postanowiliśmy sprawdzić, bo zawsze lżej nieść 2 kartusze gazu niż 2 litry benzyny na plecach. Tak jak się spodziewaliśmy, w sklepie gazu brak… Okej, może chociaż z paliwem nam się poszczęści. Na stacji benzynowej niestety nie widać żywej duszy. W hostelu obok miły gość informuje nas, że zdobycie paliwa może być dziś niemożliwe, ponieważ jest niedziela i stacja jest zamknięta. No tak… Za to może sprzedać nam gaz! Na półkach w recepcji dostrzegamy kilka kartuszy starego dobrego Optimusa. Ufff, wizja gotowania na chruście odpływa w dal. Zadowoleni postanawiamy nie marnować więcej czasu i rozpocząć pierwszy etap Arctic Circle Trail. Jest godzina 13.00. Przed nami 20 km. Odcinek ten wiedzie szutrową drogą wzdłuż fiordu aż do ostatniej zamieszkałej osady – Kelly Ville, liczącej obecnie 6 osób. Po nie więcej niż 1o minutach marszu zatrzymuje nas jeep z propozycją podwózki. Nie zastanawiając się wiele korzystamy z zaproszenia i nawiązujemy miłą pogawędkę z kierowcą i pasażerką. Jak się okazało, oboje są naukowcami czasowo mieszkającymi w Kelly Ville, gdzie prowadzą badania nad atmosferą (link), a obecnie obserwacje eksplozji na Słońcu. No i proszę, mamy odpowiedź na pytanie co można robić na końcu świata ;-) Z dalszej rozmowy dowiedzieliśmy się, co miłe, że Polska nie funkcjonuje w ich świadomości jako biała plama o nieokreślonej przynależności kontynentalnej, ba, nasz Kanadyjczyk nawet spotykał się kiedyś z Polką. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
„Skąd jesteście?”
„Z Polski”
„A, z Polski, taaak, spotykałem się kiedyś z dziewczyną z Polski.
(do swojej towarzyszki) „A wiesz , że oni mają tam półwysep o nazwie Hel??? Tak , dokładnie tak jak słyszysz H-E-L, a wiesz co jest najlepsze? Kursuje tam autobus numer 666!”

No tak, czyli nie tylko papież, bigos i polisz imigrejszyn ;-)

Zanim dojechaliśmy do Kelly Ville nasz towarzysz upewnił się jeszcze kilkukrotnie czy NA PEWNO mamy dobre mapy i czy NA PEWNO potrafimy się nimi posługiwać, po czym na wieść o naszej nieudanej próbie kupna paliwa poszedł do swojej chatki i wrócił z litrem jakiegoś benzynowego roztworu do czyszczenia materiałów. Co prawda mieliśmy już gaz, ale takich podarunków się nie odmawia. Przemiły człowiek.

Podziękowaliśmy mu za życzliwość, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w stronę pierwszych oznaczeń szlaku ze świadomością, że po tym odcinku nie będzie już odwrotu.

img_1231

img_1170Koniec zasięgu. Koniec cywilizacji. Kolejne z nią spotkanie za ok. 150 km.

img_1183

img_1187

Celem na dziś jest odnalezienie starej amerykańskiej przyczepy wojskowej zwanej Hundeso, oddalonej od Kelly Ville o około 5 kilometrów. Te kilka kilometrów jest zapowiedzią najbliższych dni. Plecaki wgniatające w ziemię, palące słońce i rój komarów nad głową, na głowie, na twarzy, w nosie, na ramionach…dość! Poddaję się i zakładam na głowę moskitierę. Ramiona ratuję chwilowo sprayem na insekty.

Po niedługim czasie jest i ona, nasza Hundeso:

img_1221_0

img_1227

img_1233

I od środka. Panuje tu zaduch i ogromny bałagan:

img_1224

Trudno powiedzieć, kto obecnie opiekuje się tym miejscem. Widać jednak, że włożono w nie trochę pracy: przygotowano pod zimę wstawiając piecyk parafinowy, umieszczono własnej roboty czujniki gazu i dymu, piorunochron oraz radio. Jest tu też aneks kuchenny z podstawowym wyposażeniem oraz góra jedzenia, przypraw i innych przedmiotów pozostawionych przez turystów. Przyczepa obecnie pełni funkcję schronienia dla turystów i niewątpliwie, sądząc po walających się wokół szkieletach i czaszkach, odwiedzają ją myśliwi.

img_1222

Po wstępnym rekonesansie otoczenia zabieramy się za pichcenie obiadu, a mianowicie zalewamy liofy wrzątkiem. Niestety rozkoszowanie się posiłkiem i podziwianie widoków na hundesowym „tarasie” uniemożliwiają nam mali krwiopijcy, gotowi przyssać się do każdego niezabezpieczonego ubraniem fragmentu ciała, a z moskitierą na twarzy raczej trudno jeść ;-) Tak samo rzecz ma się z myciem – nie dla nas dziś beztroskie kąpiele w jeziorze. 

img_1228Drewniany WC, synonim luksusu.

img_1229

Mimo dość wczesnej pory usiłuję zasnąć, ale w tych warunkach nie jest to łatwe. W środku jest bardzo gorąco, otworzenie drzwi nie wchodzi w grę – wiadomo, komary. Słońce o godzinie 19.00 jest niewiele niżej niż w południe. O godzinie 22.00 nadal znajduje się sporo ponad linią horyzontu. Czuję się jak w saunie, natomiast Sebastian od godziny 19.00 twardo śpi. (?!?!) Co nas podkusiło by spać dziś w tej przyczepie?? Trzeba było rozstawić namiot. Z drugiej strony… w namiocie można spać zawsze, a Hundeso odwiedza się raz w życiu ;-)

You Might Also Like

Common phrases by theidioms.com