Grenlandia - Arctic Circle Trail Trekking

Arctic Circle Trail dzień 5 – Canoe Centre – Ikkattooq (cz.2)

Dystans –  22 km (cz.1 i cz.2)
Podejścia – 550 m
Zejścia – 350 m

02.07.2015
Ranek wita nas mocnymi podmuchami wiatru i stalowym niebem. Nad górami w oddali kłębią się ciężkie chmury. Zagęszczamy ruchy. Liof, herbata, ekspresowe mycie w jeziorze i zabieramy się za zwijanie obozu. Kiedy jesteśmy gotowi do drogi spadają pierwsze krople deszczu. Opuszczamy półwysep i próbujemy odszukać porzuconą wczoraj ścieżkę. Deszcz to nasila się to ustaje, ale mimo tego idzie się dużo lżej niż w poprzednich dniach. Powietrze jest rześkie, a słońce raczej nie będzie nam dziś dokuczać. Myślę sobie, tego jeszcze nie grali żeby człowiek narzekał na zbyt dobrą pogodę na urlopie. Rok temu prawie modliłam się o jeden słoneczny dzień, teraz z radością naciągam foliowy płaszcz. Nie dogodzisz ;-)

Kiedy zbliżamy się do końca cypelka dostrzegamy w dole namiot rozbity na złotym piasku. Zdaje się, że właśnie doszliśmy do miejsca które Paddy Dillon określił w przewodniku „śródziemnomorską plażą”. Rzeczywiście, dość egzotyczny widok w tym zakątku świata. Podchodzimy bliżej i wypatrujemy biegnący tuż przy plaży szlak. Przy namiocie kręcą się dwie osoby. Po blond czuprynie Anny poznajemy, że to „nasi Niemcy” z Canoe Centre. Piękną miejscówkę wybrali na biwak, sama z chęcią zostałabym tu na kolejną noc. Niemcy dopiero zabierają się za składanie namiotu, dlatego nie czekamy na nich i po przywitaniu i krótkiej rozmowie ruszamy dalej. Od tego momentu zaczynamy zdobywać wysokość. Początkowo ścieżka choć wąska, jest dość wyraźna i nie skupiamy się szczególnie na wypatrywaniu kopczyków. Jak to na mozolnych podejściach, idziemy trochę na autopilocie. Im dalej tym teren robi się bardziej grząski. Nagle szlak się urywa. Przed nami roztacza się widok na rozległą równinę kończącą się długim, wysokim grzbietem. Gdzieś po jego stromych zboczach powinien biec szlak, który wyprowadzi nas na usiany jeziorami płaskowyż. Musimy tylko odnaleźć ścieżkę. Nie jest to proste, ponieważ na podmokłych terenach praktycznie ginie po niej ślad lub, co gorsza, człowiekowi wydaje się, że widzi ich mnóstwo. Wówczas trzeba zdać się na mapę i zdrowy rozsądek. Z kopczykami na bagnach jest taki problem, że nie bardzo jest je z czego budować ;) Te które są, są przeważnie bardzo niskie, dlatego właśnie tak żałowałam, że nie zabraliśmy lornetki. Początkowo dajemy wyprowadzić się w maliny podążając za takimi oszukanymi ścieżkami, krążąc bez sensu od prawej do lewej. Skoro z mapą nie idzie nam najlepiej, trzeba zdać się na chłopski rozum. Wchodzę na najbliższe wzniesienie licząc na to, że może chociaż z góry uda mi się wypatrzeć kopczyk lub zarys ścieżki. Wyciągam aparat i za pomocą zooma skanuję równinę. W końcu dostrzegam coś co wygląda jak sterta kamieni z czerwonym punktem na szczycie. Jak nic, kopczyk! Pokazuję go Sebastianowi, który potwierdza, że to musi być to. Ni stąd ni zowąd obok nas pojawia się Anna z Peterem. Kiedy zadowolona z siebie pokazuję koledze zdjęcie na którym widać niewyraźny kopczyk i oznajmiam, że znalazłam zgubiony szlak, ten z uśmiechem wyjmuje z kurtki GPS z pięknie wyrysowaną krechą ACT! Nie rozumiem zatem jakim sposobem  pogubili się tak samo jak my. Być może widzieli nas z daleka i poszli tym samym śladem sądząc, że trzymamy się ścieżki. Odnalezienie szlaku podnosi morale naszej czwórki i ruszamy wartko w stronę rozległego grzbietu. Przechodzimy przez ostatnie mokradła i potok, by móc wreszcie stanąć na suchym, twardym gruncie. Patrzę z niepokojem na swój prawy but. Bandaż, który trzymał podeszwę, Sebastian dodatkowo wzmocnił owijając plastrem i ta konstrukcja przetrwała zadziwiająco długo, jednak po dłuższym kontakcie z wodą zaczęła się zsuwać, a podeszwa znów przeszkadzać.

Zaczynamy strome podejście zboczem by dość szybko osiągnąć płaskowyż. Odsłaniają się widoki na przebytą drogę i okolice. W prawym „rogu” jeziora widoczna jest wspominana plaża, dokładnie za nią nasz cypelek, a pośrodku zdjęcia podmokłe tereny na których zgubiliśmy szlak:

img_1780

Im dalej tym widoki robią się ciekawsze, a teren bardziej górzysty.

img_1788

img_1793

Anna i Peter przez całą drogę są w zasięgu wzorku. W pewnej chwili bandaż na bucie pęka, a ja znów o mało nie zaliczam gleby. Siadamy i myślimy co z tym fantem zrobić, kiedy dochodzą nasi znajomi. Gdy pokazuję im co się stało, Peter po chwili namysłu wygrzebuje z plecaka power tape i plastikowe opaski zaciskowe. Przyjmuję z wielką wdzięcznością te „dary”, a Sebastian po raz kolejny montuje na moim bucie podejrzanie wyglądającą konstrukcję. O ile opaski spisują się świetnie, tak tarcie o glebę w połączeniu z wilgocią sprawiają, że taśma co i rusz się zsuwa. No nic, byle dojść do kolejnej chatki.

Na płaskowyżu znajduje się mnóstwo mniejszych i większych jeziorek. Szlak kluczy pomiędzy nimi, prowadząc nas raz w górę, raz w dół. Rzeczywiście, zgodnie z opisem w przewodniku, ten odcinek przypomina rollercoaster. Po fakcie cieszę się, że rozbiliśmy ten etap ACT na dwie części. Ze wszystkich 20-to kilometrowych odcinków, ten był zdecydowanie najbardziej wymagający.

img_1808Pojezierze

Po około 10 kilometrach od momentu startu dostrzegamy na horyzoncie malutki, czerwony domeczek – Ikkatooq, cel dzisiejszej wędrówki.

img_1811

Anna i Peter są już obok chatki, my dochodzimy zaraz po nich. Grenlandzkie chatki przypominają mi trochę dolomitowe bivacco, ale są zdecydowanie „bogaciej” urządzone. Ikkatooq składa się z dwóch części: kuchni i sypialni z piętrowymi łóżkami. Schron może pomieścić łącznie 7 osób.  Tuż przy wejściu stoi piecyk. W kuchni jak zwykle znajdujemy sporo zostawionego jedzenia, jakieś garnki, detergenty i szczotkę z szufelką. Z lewej strony przymocowano solidny, drewniany blat. Po prawej wieszak na ubrania. Tylko sama konstrukcja chatki wydaje się dość licha, ściany zbudowane są z tworzywa przypominającego pilśniowe płyty. Jakim cudem ta chałupina nie zawaliła się jeszcze pod naporem śnieżyc i wichur? Ciekawe jak tu jest, kiedy wszystko dookoła znika pod śniegiem. Wyobrażam sobie jak wspaniale musi czuć się człowiek gdy przemarznięty, po kilku godzinach jazdy psim zaprzęgiem wchodzi do środka, rozpala piecyk, gotuje wodę na herbatę i odpoczywa przy blasku świec…

img_1815

Proste życie jakie człowiek prowadzi w takich warunkach i do jakiego musi się przyzwyczaić, właściwie ustawia priorytety. Naprawdę niewiele potrzeba nam do szczęścia. I choć nie należę do ludzi dla których być znaczy mieć, to dobrze sobie raz na czas o tym przypomnieć… :-)

Wieczorem wypogadza się do reszty i na koniec dnia możemy cieszyć się promieniami zachodzącego słońca, które dziś po raz pierwszy zupełnie znika nam z oczu i chowa się na kilka godzin za wzgórzami.

img_1850

img_1852Ścieżka do jeziora. Sebastian ryzykuje kąpiel choć temperatura wody onieśmiela ;-)

img_1853

img_1854

img_1869-panoramaStamtąd przyszliśmy.

Mały metraż chatki sprzyja nawiązaniu lepszego kontaktu z naszymi Niemcami. Opowiadamy trochę o sobie i wymieniamy się wrażeniami z ACT. Po obiedzie zabieram się za czytanie ksiąg gości, a reszta analizuje jutrzejszy odcinek, który zapowiada się emocjonująco. Czeka nas pierwsze przekraczanie rzeki. Paddy Dillon poważnie podszedł do tego zagadnienia w swoim przewodniku i osobiście mam lekkie obawy czy w ogóle uda się nam dostać na drugi brzeg. Krótko przez wylotem korespondowałam z dziewczyną, która kilkukrotnie była na Grenlandii i poradziła by przed wyjazdem suplementować witaminy z racji oczywistego braku dostępu do warzyw i owoców. Opowiadała, że potoki wypływające wprost z lodowca mają niewiele ponad zero stopni, a ona sama po wyjściu z wody nie mogła rozgrzać stóp i dojść do siebie jeszcze przez kilka godzin. Tłumaczyła to niskim poziomem żelaza w organizmie, m.in. stąd polecane suplementy. Później uświadomiłam sobie, że w przeciwieństwie do nas podróżowała po chłodniejszej, typowo górskiej części Grenlandii, jednak ziarno niepokoju zostało zasiane. Alternatywą dla przechodzenia przez rzekę jest niedawno wybudowany most, jednak odnalezienie go nie jest łatwą sprawą. Alicja, Polka którą spotkaliśmy 3 dni temu, opowiadała że straciła kilka godzin na bezskuteczne poszukiwania, i radziła od razu przekraczać rzekę. Dało nam to do myślenia, zwłaszcza że Polka zaliczyła w niej nieprzyjemny upadek, poślizgując się na kamieniu i mocząc dokumentnie, a mimo tego polecała ten sposób przejścia na drugą stronę. Temat nawigacji do mostku jest szeroko omawiamy w księgach gości, nawet na ścianie w kuchni wisi odręcznie wyrysowana mapka z koordynatami GPS :-)

img_0874

Na wszelki wypadek robimy zdjęcie.

Gdy szykujemy rzeczy na następny dzień, do chatki docierają kolejne osoby. Tego dnia poznajemy Katrin i Gino, którzy wraz z Niemcami będą towarzyszyć nam do końca ACT.

Po dniu pełnym wrażeń układamy się do snu, niecierpliwie wyczekując jutra.

You Might Also Like

Common phrases by theidioms.com