Grenlandia - Arctic Circle Trail Trekking

Arctic Circle Trail dzień 6 – Ikkattooq – Eqalugaarniarfik

Dystans –  11 km
Podejścia – 260 m
Zejścia – 460 m

03.07.2015
Budzę się przed 7.00 rano i kontrolnie zerkam na resztę towarzystwa, które jeszcze smacznie śpi. Wstaję starając zachowywać się jak najciszej, aby nikogo nie obudzić. W chatce jest nas sześcioro, a gdzieś na zewnątrz w namiocie śpi spotkana wcześniej para młodych Niemców. Planujemy wyjść trochę wcześniej, tak by później nie potykać się o siebie na szlaku. Chwilę po mnie wstaje Sebastian i zaczynamy szykować się do wyjścia. W tym momencie jak na zawołanie pozostali zaczynają wiercić się, ziewać i przeciągać ;-) Na wyjście po angielsku nie ma szans zatem narzucamy tempo. Anna i Peter również nie tracą czasu i suma summarum razem opuszczamy schronisko. Szlak prawie od razu przechodzi w strome podejście zboczem więc szybko wchodzimy na wyższe obroty.

img_1878

Z góry roztacza się piękny widok na naszą chatkę i jezioro:

img_1882-panoramaCzerwony punkcik z lewej strony to Ikkattooq, z prawej na ostatnich metrach podejścia Anna i Peter.

img_1907

Od początku jesteśmy zachwyceni widokami jakie roztaczają się z płaskowyżu. Jest to jeden z  najładniejszych i najbardziej urozmaiconych fragmentów ACT.

img_1913-panorama

Przy okazji rozwiązuje się zagadka noclegu młodych Niemców – z prawej strony dostrzegamy charakterystyczny tunelowy namiot. Kolejne fantastyczne miejsce na biwak.

img_1925-panorama

img_1940

img_1941

Zbliżamy się do krańca płaskowyżu, otwierają się widoki na druga stronę:

img_1942_1

img_1962

img_1965

img_1973

img_1975

img_1977

W pewnej chwili Anna, która z mężem trzyma się cały czas blisko nas, macha do mnie krzycząc: spójrz, spójrz! Początkowo nie rozumiem o co jej chodzi i na co wskazuje ręką, aż w końcu spostrzegam, że biały punkt który wzięłam za kamień zaczyna podskakiwać. Ha! Nasz pierwszy polarny zając! :-D

img_1978Dokładnie w środku kadru – zając polarny, zwany tu powszechnie „snow bunny” ;-)

Zwierzak wydaje się być naprawdę spory, zwłaszcza kiedy skacząc rozciąga swoje ciałko na całą zajęczą długość. Po chwili z zachwytem obserwujemy, jak ta puszysta kulka zaczyna szybko i sprawnie wspinać się na widoczne w lewej górnej części zdjęcia skały. Co za widok!

Niestety, nie udało się podejść go z bliska. Poniżej zdjęcie znalezione w necie – prawdziwy cud natury… :-)

 Szlak powoli się obniża, ukazując nam w pełni teren, który będziemy musieli pokonać by dostać się do kolejnej chatki – Eqalugaarniarfik.

img_1979

Dobrze widoczna Ole’s Lakseelv River wije się z prawej strony doliny otoczona jeziorkami. Razem tworzą „system” mokradeł przez które za chwilę będziemy się przedzierać.

Zaczynamy strome zejście do doliny:

img_1982

img_1985

img_1986

Pamiętając doświadczenia poprzednich dni mniej więcej wiemy czego się spodziewać. Chcemy przejść moczary jak najszybciej, by uwolnić się od chmar komarów i nie przemoczyć butów na wylot. Spryskujemy się obficie repelentem i zakładamy moskitiery.

img_1988

Moje skórzane Maindle mimo odklejonej do połowy podeszwy spisują się świetnie, idę przez bagna jak taran, nawet specjalnie nie wyszukując suchych „wysepek”. Sebastian, którego podejściówki chłoną wodę jak gąbka, przeklina na czym świat stoi, na czele z linią SAS, którą przylecieliśmy do Kopenhagi. Kiedy odbieraliśmy bagaż z taśmy, okazało się, że worek transportowy w którym Sebastian miał plecak i specjalnie zakupione na wyjazd sandały do chodzenia po grzęzawiskach, jest otwarty. Na pasie leżał luzem jeden sandał, drugi zaginął. Po rozmowie z mało sympatycznym panem z obsługi klienta w SAS-ie, dowiedzieliśmy się, że nikt nawet nie podejmie próby, by odszukać zgubiony but, poza tym cóż to za problem? Czy myślimy, że na Grenlandii nie ma sklepów z obuwiem?? Cóż, w Kangerlusuaq był jeden – do zeszłego roku, obecnie zlikwidowany…

Blisko rzeki natrafiamy na znak:

img_1989

Dojście do mostu prowadzi nieznakowaną ścieżką. Niemcy wpisują w GPS współrzędne i podejmują próbę odszukania mostu. Na myśl, że mamy przemierzać kolejne kilometry bagien dodatkowo z opcją zabłądzenia, decydujemy się przechodzić przez rzekę. Poza tym skłamałabym mówiąc, że samo przekraczanie rzeki nie wyzwala w nas emocji, ciekawości i zwyczajnie chęci przeżycia przygody :-)

Kawałek za tablicą szlak urywa się doprowadzając nas do brzegu.

img_1993

img_1990

img_1992

Ten widok rozwiewa w większości nasze obawy. Padddy Dillon zdaje się że trochę zdemonizował przekraczanie tutejszych rzek i strumieni. Z drugiej strony jest to zrozumiałe o tyle, że w różnych porach roku mają one inne oblicza i generalnie trzeba być ostrożnym, czego dowodzi przykład Alicji, której upadek w rzece w trakcie samotnej wędrówki mógł mieć dużo gorsze skutki.

Nie wiedząc jak głęboka jest rzeka, zdejmujemy plecaki i szukamy miejsca, w którym woda jest najpłytsza. Nagle słyszę, że Sebastian śmieje się i woła mnie do siebie. Podchodzę i widzę, że w ręku trzyma parę starych kaloszy, które ktoś zostawił na brzegu :-D

img_1994

To się nazywa KARMA. Oczywiście po skorzystaniu z bucików zostawiamy je na brzegu po drugiej stronie – niech służą następnym :-)

Zdejmujemy spodnie i przyczepiamy buty do plecaków. Sebastian idzie pierwszy:

img_1995

img_1996

img_1998

I ja:

img_0890

Na początku woda wydaje się lodowata, ale po chwili organizm przyzwyczaja się do temperatury. Na środku rzeki prąd jest dość silny i kijki okazują się bardzo pomocne. W miejscu które wybraliśmy woda sięgała mi maksymalnie do ud.

To było orzeźwiające doświadczenie. Przebieramy się i na koniec uzupełniamy jeszcze zapasy wody, ponieważ w kolejnym schronisku nie ma do niej dostępu.

Szczęśliwi, że wszystko poszło gładko ruszamy dalej. Szlak raz ginie, raz pojawia się prowadząc przez wyschnięte jeziorka o kolorowych dnach:

img_2003

img_2005

Widać, że te tereny licznie odwiedzają zwierzęta, bo na ziemi jest mnóstwo odcisków kopyt i ptasich łapek. Starając się nie zgubić szlaku idziemy jego śladem w skos w prawo, do podnóża zbocza. Widoczny na zdjęciu skalny grzbiet, który zamyka mokradła od prawej strony, służy nam za punkt orientacyjny. Według mapy tuż za nim ścieżka odbija w prawo i doprowadza do następnej chatki. Kolejne dwie godziny to powtórka z przed trzech dni: grząski teren, chmary komarów i upał. Idziemy miarowym tempem, starając się nie zatrzymywać bez potrzeby. Ogromna przestrzeń i doskonała widoczność daje złudzenie, że punkt na horyzoncie jest już w zasięgu ręki… Tymczasem skalny cypel przybliża się do nas w żółwim tempie. Po drodze mijamy sporo dawno już nie widzianych szczątków zwierzęcych. Wreszcie dochodzimy do grzbietu i zaczynamy podejście. Na górze dostrzegamy dwie znajome postacie idące w linii kopczyków. Peterowi i Annie najwyraźniej udało się bez problemu znaleźć most i znów mamy siebie w zasięgu wzroku. Po wejściu na grzbiet zrzucamy plecaki, uzupełniamy płyny i odpoczywamy chwilę. Ostatni odcinek pokonujemy na luzie, bo jest jeszcze bardzo wcześnie, dochodzi 13.00.

img_2010Kolejny czerwony punkcik na szlaku – chatka Eqalugaarniarfik w której spędzimy dzisiejszą noc.

Dochodzimy do schroniska i rozglądamy się w środku. Chatka jest dużo większa niż poprzednia, w której spaliśmy. Podobnie jak w Canoe Centre, przy wejściu znajduje się ekologiczna toaleta, a dalej duży pokój z wydzieloną kuchnią. W pokoju są 4 łóżka, dwa po jednej i dwa po drugiej stronie dużego stołu. Kuchnię wyposażono w blat, zlew i piecyk parafinowy. Nad nim wiszą sznurki na pranie. Przy zlewie zauważamy dwa duże kanistry na wodę, widocznie musi tu być jednak jakieś źródło. Wszystko to sprawia bardzo przytulne wrażenie. Sebastian znajduje na półkach w holu cienkie druciki, które służą do przymocowywania foliowego worka do WC i bierze ich kilka na zapas. Anna i Peter suszą ubrania i buty i przygotowują obiad. Pytamy czy udało im się znaleźć most, ich z kolei interesuje głębokość rzeki i temperatura wody. W kolejnych dniach sami będą mieli okazję się o tym przekonać, gdyż to nie koniec wodnych przygód :-) Ponieważ godzina jest jeszcze wczesna, nasi znajomi planują odpocząć i iść dalej, by gdzieś na szlaku rozbić namiot na nocleg. Zastanawiamy się z Sebastianem co robić, bo trochę szkoda nam dnia, ale jego buty są zupełnie mokre, a stopy obtarte. W końcu sami zabieramy się za przygotowywanie jedzenia, bo jak wiadomo pełny brzuch sprzyja lepszemu myśleniu ;-) Ostatecznie decydujemy wcześnie położyć się spać i ok 4-5 rano kontynuować wędrówkę. Rozmawiamy jeszcze chwilę z Niemcami, po czym oni ruszają w dalszą drogę, a ja zabieram się za czytanie ksiąg gości. Widać, że chatka jest chętnie odwiedzana przez turystów, ponieważ na stole leżą aż cztery duże zeszyty. Odnajdujemy wpis Alicji która opisuje swoje przygody z poszukiwaniem mostu, ale też innych Polaków, m.in. rodziny podróżującej z dwójka nastoletnich dzieci.

Przepakowujemy plecaki, by były gotowe na rano i usiłujemy zasnąć. Sebastianowi dość szybko się to udaje, ja niestety nie mogę zmrużyć oka. Wiercę się na łóżku przekręcając z prawej na lewą, oganiam od komarów i rozpływam z gorąca. Kiedy w końcu udaje mi się zapaść w półsen, na schodach słyszę kroki. Po chwili w drzwiach pojawiają się Gino z Katrin. Widząc nas leżących na łóżkach starają zachowywać się chicho, ale na nic się to zdaje, przebudzam się zupełnie a Sebastian chwilę po mnie. Jakoś wcześniej nie było okazji, żeby lepiej się poznać więc zaczynamy rozmawiać z Katrin, tymczasem Gino udaje się na przechadzkę do oddalonego spory kawałek fiordu, skąd można zaczerpnąć wodę pitną. Na rozmowie upływa nam reszta popołudnia, podczas którego dowiadujemy się co nieco o naszych nowych znajomych. Dziewczyna jest Niemką mieszkającą w Danii, natomiast Gino Kanadyjczykiem, który obecnie mieszka i pracuje we Włoszech. Później Gino opowiadał nam, że Katrin co roku organizuje sobie świetne wakacje, więc tym razem zapytał czy nie mógłby do niej dołączyć, bo też chciałby przeżyć fajną przygodę :-) Cóż, nie mógł trafić lepiej, choć sam przyznał, że szlak daje mu trochę w kość. Patrząc na ich 75-litrowe plecaki w których niosą przedziwne rzeczy, w tym np. blaszany mini-budzik , wierzę, że nie jest im lekko. Sama pewnie zbliżyłabym wagę swojego plecaka do ichniejszych, gdyby nie czujne oko Sebastiana i przedwyjazdowa selekcja ;-)

Gdy zbliża się wieczór zaczynamy szykować się do snu. Jutro czeka nas kolejny dłuższy odcinek no i stuknie nam magiczna „setka” :-)

You Might Also Like

Common phrases by theidioms.com