(…) Rano schodzę na śniadanie, w jadalni znowu gwarno i wesoło, ale widać że towarzystwo mocno wczorajsze. Na szlak wkraczam dopiero ok 8.00. Cel na dziś – ruchomy. W planach Kondratowa lub Murowaniec przez Czerwone Wierchy, okaże się jak daleko mnie nogi poniosą. Dolina Tomanowa jest niemalże pusta, po drodze mija mnie jedynie jedna parka. Podejście na Ciemniak dłuży się niemiłosiernie. Według samych tabliczek czasowo to ok. 4 godziny, a ja idę o dobre pół dłużej. Wracają wspomnienia z Wielkiego Chocza, choć nawet tam miałam lepszy czas. Ciemniak w związku z powyższym zostaje obrzucony przeze mnie wszelkimi możliwymi wulgaryzmami. Może to i lepiej że jestem na szlaku sama, bo słysząc to na pewno nikt by mi tak chętnie nie ‘cześciował’ ;-) Na szczęście po wyjściu z doliny wędrówkę zaczynają umilać widoki, szlak robi się przyjemny, mijam różne ciekawe formy geologiczne. Zdaje się, że w dole na lewo od szlaku kończy się rewir zaklęty – Wąwóz Kraków. Ostatecznie wybaczam Ciemniakowi że jest tak daleko ;-) Na górze spotykam sporo ludzi, każdy korzysta z ostatnich ciepłych dni póki może. Znajduję sobie miejscówkę na popas, w tej chwili obchodzi mnie tylko zawartość plecaka i odpoczynek. Słonko przygrzewa, przez chwilę zrobiło się cicho i bezludnie. Tak mi tu dobrze, że najchętniej ucięłabym sobie krótką drzemkę…
Po posiłku wzrasta poziom cukru we krwi i wraca jasność myślenia – czas się zbierać. Droga przez Wierchy upłynęła w miarę szybko i przyjemnie, czułam się trochę jak na bieszczadzkich połoninach. Za Kopą musiałam zdecydować, czy schodzę do schroniska na Kondratowej, czy próbuję jednak dojść do Murowańca. Rzut oka na godzinę, nie ma tragedii, ale też i mowy o wylegiwaniu się w trawie, jeśli chcę dotrzeć przed zmrokiem. Ostatni dłuższy postój zrobiłam przed Goryczkowymi Czubami, gdzie ludzi było już zdecydowanie mniej, a sam szlak to miła odmiana po Wierchach.
Pod koniec wędrówki, tak jak poprzedniego dnia zamotałam się trochę w miejscu, w którym zagubić się jest naprawdę trudno, czyli tuż przed Kasprowym. W końcu docieram na Suchą Przełęcz, tam dopijam resztki herbaty i robię ostatnie zdjęcia. Jestem już trochę zmęczona, nie mam nawet siły żeby nawymyślać Kasprowemu, więc dla odmiany udziela mi się górski mistycyzm, zatapiam się w myślach i podziwiam zachód słońca…
Mistycyzm mistycyzmem, ale bufet w Muro nie jest czynny całą dobę. Czas się zbierać. Do schroniska docieram przed 19.00, w portfelu znajduję zaskórniaki więc radości co niemiara, będzie uczta! Dostaję miejsce w 10-tce, a więc już pełen komfort psychiczny. W jadalni dosiada się do mnie Bartek, który dopiero co przyjechał, ja streszczam mu swój pobyt, on opowiada o swoich planach i tak od słowa do słowa, okazało się że zleciało prawie pół nocy… W międzyczasie biegnę jeszcze do pokoju zająć łóżko, a tam trwa porozumienie polsko-ukraińskie nad butelką %. A pan z recepcji zarzekał się, że dziś w schronisku pustki! Ja to mam szczęście :-)
Rano żegnam się z nowym znajomym, rzucam ostatnie spojrzenie na Gąsienicową, czas wracać do domu (…)