Grenlandia - Arctic Circle Trail Trekking

Arctic Circle Trail dzień 8 – Innajuattoq – Nerumaq

Dystans – 16 km
Podejścia – 250 m
Zejścia – 400 m

5.07.2015
Dziś, tak jak i poprzednim razem gdy okupowaliśmy schronisko całą bandą, plan wymknięcia się niespostrzeżenie nad ranem spalił na panewce. Po wykonaniu codziennych porannych czynności opuszczamy Innajuattoq, wychodząc niespiesznie, dwójkami. Ten manewr również na nic się zdał, ponieważ chwilę po przekroczeniu progu chatki i tak spotykamy się w szóstkę przy pierwszej przeszkodzie – rzece wypływającej z jeziora. Szlak w tym miejscu jest całkowicie zalany. Próbujemy więc iść w dół rzeki licząc na znalezienie głazów, po których moglibyśmy przejść na drugą stronę. Niestety, im niżej tym robi się oną głębsza, a nurt bardziej porywisty. Kamieni, po których można by bezpiecznie przejść, oczywiście brak. Wracamy na szlak. Wygląda na to, że będziemy musieli brodzić w jeziorze, co wywołuje w nas umiarkowany entuzjazm. Woda w tym miejscu jest stosunkowo płytka, ale droga na drugi brzeg najdłuższa. Na jeziorze jeszcze wczoraj pływały lodowe kry i woda z rana jest zimna do bólu, dosłownie. Rozbieramy się i kolejno wchodzimy do jeziora, wybierając sobie najdogodniejszy „wariant” przejścia.

img_2162

img_2163_2

Czuję jakby ktoś wbijał mi w stopy dziesiątki igieł. Teraz zrozumiałam co oznacza odczuwać zimno do szpiku kości. Współczuję Sebastianowi, który próbuje się ratować jedynym posiadanym sandałem.

Stajemy na drugim brzegu i w pośpiechu rozgrzewamy stopy. Dojście do siebie zajmuje nam chwilę, a przecież cała zabawa nie trwała dłużej niż kilka minut. Przejście przez rzekę Ole’s wydaje się przy tym kąpielą w gorących źródłach. Zetknięcie z lodowatą wodą zadziałało lepiej niż mocna kawa. Do reszty obudzeni narzucamy szybkie tempo, by nie dać się przenikliwemu zimnu. Reszta towarzystwa zostaje w tyle.

img_2164_1

img_2165

Początkowo szlak jest bardzo monotonny i czas urozmaicamy sobie dyskusją na temat znalezionej wczoraj książki. Debata jest zażarta, bo i różne są nasze punkty widzenia. Ja z pełnym zrozumieniem odnoszę się do decyzji Guy’a, który postanawia opuścić bezpieczny kokon i wyjść z roli korporacyjnego szczura, by pożyć trochę „prawdziwym życiem”, testując granice swojej wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Sebastian natomiast twierdzi, że nie mniej wartościowa od umiejętności przetrwania i siły jest potęga umysłu. Kiedy ja się upieram, że człowiek zredukowany do roli robocika spędzającego 8 godzin dziennie przed monitorem, w oderwaniu od natury, rytmu i praw przyrody, zatraca powoli swój instynkt samozachowawczy, Sebastian ripostuje, że to myśl technologiczna, a nie „rąbanie drewna siekierą”, pacha ten świat do przodu. I tak przez godzinę :roll: ;-) Ostatecznie przyznajemy sobie po części rację i w ramach odpoczynku po nieprzerwanym marszu i burzliwej dyspucie, zarządzamy popas.

img_2166

Mała ilość komarów i odczuwalny spadek temperatury sprawiają, że idzie się bardzo przyjemnie. Nagle dochodzi nas dziwaczny dźwięk przypominający ni to żabi rechot, ni beczenie kozy, który nijak nie pasuje do okoliczności przyrody, bo przecież żaby w tutejszych jeziorach nie występują (o kozach już nie wspominając! ;-) ) Skanujemy wzrokiem okolicę, by w końcu z niemałym zaskoczeniem odkryć, że ten komiczny dźwięk wydaje z siebie ptak! Wśród granitowych głazów doskonale zakamuflowana siedzi bowiem pardwa, przypominająca wyglądem skrzyżowanie kury z gołębiem.

img_2172_1

Ptak jest wyraźnie zaniepokojony naszą obecnością, robię więc w pośpiechu kilka zdjęć i oddalamy się, by mógł dalej w spokoju załatwiać swoje ptasie sprawy. A takim oto, bynajmniej słowiczym, śpiewem raczyła nas pardwa mszarna —> GŁOS

Po pokonaniu ostatnich metrów łagodnego podejścia odsłania się widok na rozległą i długą aż po horyzont dolinę.

img_2173

img_2174

Szlak początkowo prowadzi górą, trawersując jej prawe zbocza. Nie ma tu żadnych zawiłości topograficznych dlatego bardzo szybko przechodzimy w tryb autopilota, kontrolnie tylko rozglądając się od czasu do czasu za kopczykami. W pewnej chwili zauważamy na ścieżce wyraźne odciski kopyt. Ślady wyglądają na świeże i wydaje się jakby ich właściciel był dosłownie o krok przed nami. Od początku pobytu na Grenlandii nie udało nam się zobaczyć renifera, o których tyle czytałam przed wyjazdem, dlatego upatrujemy w tym śladzie swoją szansę ;-) Podkręcamy tempo i podążamy ścieżką pilnując złapanego tropu. Rozbawia mnie fakt, że zwierzak zamiast dreptać licznymi dróżkami swoich pobratymców, sprytnie wybiera szeroką, wygodną, ludzką ścieżkę. Ani się spostrzegliśmy gdy w pogoni za reniferem weszliśmy  na wysoki, skalisty grzbiet.

img_2175W trakcie wędrówki skalnym grzbietem. Prawidłowo ACT prowadzi dnem doliny.

Początkowo nie zdajemy sobie sprawy z pomyłki, gdyż ścieżka jest wyraźna i przez cały czas towarzyszą nam kopczyki, do chwili gdy dostrzegam inne kopce i ścieżkę szerokości chodnika prowadząca dnem doliny. Według mapy główny szlak również prowadzi dołem. Musieliśmy pójść jakąś alternatywną drogą. Wypatrujemy w oddali Annę i Petera, którzy poszli naszym śladem, lecz teraz przystanęli, najprawdopodobniej również uświadamiając sobie błąd. Odbicie na właściwy szlak znajduje na tyle daleko, że postanawiamy nie wracać i sprawdzić, gdzie doprowadzi nas droga przez grzbiet. W zasadzie cieszę się, że daliśmy się wyprowadzić reniferowi w maliny, bo monotonny dotąd fragment ACT, teraz nabrał charakteru. Po przejściu najbardziej skalistego odcinka, powoli zaczynamy zejście. W pewnej chwili Sebastianowi miga przed oczami reniferowy zadek, by zniknąć bezpowrotnie między skałami. No to już jest czysta złośliwość! :lol: Machamy ręką na dalsze podchody i skupiamy się dla odmiany na szlaku, który z każdym krokiem staje się mniej wyraźny. Mijamy niewielki wodospad opadający z grzbietu, przekraczamy potok i wchodzimy w grenlandzki odpowiednik kosówki czyli brzozę karłowatą, pokrywającą gęsto podnóże zbocza. Ścieżka cały czas na zmianę pojawia się i znika, więc w pewnym momencie zaczynamy po prostu kierować się w dół doliny, w stronę widocznego szlaku.

img_2177

img_2180

Robimy krótką przerwę i spoglądamy wgłąb doliny próbując wypatrzeć kolegów, ale po Annie i Peterze nie ma śladu. Zbierając się do dalszej drogi zauważam ze zgrozą, że zaczęła odklejać się podeszwa w drugim bucie! Nie chce mi się robić kolejnego przystanku kiedy dopiero co narzuciłam na grzbiet plecak, więc postanawiam dojść tak daleko jak się da. Zresztą, kolejna chatka jest już całkiem blisko. Niestety, w przeciwieństwie do prawego buta, lewy rozkleja się prawie do połowy w ciągu godziny od pierwszych symptomów. Sebastian robi naprędce „opatrunek” i jakoś udaje mi się pokonać ostatnie kilometry nie potykając się o własne stopy.

img_2181

Na horyzoncie pojawia się nasz dzisiejszy cel, maleńka chatka Nerumaq.

img_2183

img_2186

img_2201

Układ domku jest identyczny jak w Ikkattooq, jednak w środku nie ma niczego, poza piecykiem i pomalowanym na biało, od podłogi aż po sufit, wnętrzem. Chatka wygląda na bardzo zaniedbaną i opuszczoną i w żadnym razie nie zachęca do noclegu. Na zewnątrz zerwał się silny wiatr, w związku z czym postanawiamy jedynie ugotować tu spokojnie wodę, zjeść obiad, a następnie przenieść się do namiotu. W międzyczasie  pojawiają się Niemcy, a godzinę po nich Gino z Katrin. Najwyraźniej i na nich Nerumaq nie zrobił pozytywnego wrażenia, bo cała trójka (poza Gino) postanawia spędzić tę noc w namiotach. Sama dolina, w której założyliśmy nasz mały obóz, jest magiczna. Z obu stron otaczają ją strome zbocza, z lewej płynie leniwie rzeka, a daleko na horyzoncie widać charakterystyczny szczyt o alpejskiej sylwetce. Panuje tu niesamowity spokój. Rozkładam karimatę i oddaję się błogiemu lenistwu. Leżę wpatrując się w niebo, zatracając zupełnie poczucie czasu.

img_2217

img_2218_1

img_2222

img_2224

W międzyczasie Sebastian ulepsza konstrukcje na moich butach dokładając znalezione po drodze druty i sznurki. Ostateczny efekt robi wrażenie – zrobił to naprawdę po mistrzowsku! 8-)

img_2214

W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować wszystkim śmieciarzom na szlaku (sznurki, druty) jak i naszym towarzyszom (opaski zaciskowe, power tape) – to w dużej mierze dzięki Wam udało się zachować buty w jednym kawałku. Wieczorem próbujemy jeszcze skontaktować się przez telefon satelitarny z rodzicami, bo jestem trochę zaniepokojona brakiem reakcji na wysłane sms-y. Zamieniamy kilka zdań informując się wzajemnie, że wszystko w porządku i ze spokojnym sumieniem układamy do snu…

 

You Might Also Like

Common phrases by theidioms.com