Wierzchołek Marmolady, Punta Penia 3343 m n.p.m. Miała być wisienką na torcie na zakończenie wyjazdu, ale wystarczyło jedno spojrzenie na poranne niebo, żeby wiedzieć że tym razem nici z wejścia na szczyt… Niemniej jednak był to ostatni dzień naszego pobytu w Dolomitach i nie chcieliśmy go tracić na siedzenie w namiocie. Decydujemy, że dojeżdżamy nad Lago Fedaia, wskakujemy w kolejkę i dochodzimy jak wysoko się da. Jeśli nie wejdziemy na szczyt, to chociaż zobaczymy po raz pierwszy na własne oczy lodowiec. Marmoladowa kolejka gondolowa, o dziwo jedna z najtańszych w Dolomitach, dowozi na wysokość 2625 m n.p.m skąd roztacza się iście księżycowy krajobraz. Stamtąd kilka susów po skalnej pustyni i jesteśmy u stóp lodowca, skąd dobrze widać Forcella della Marmolada, nasz pierwszy cel.
Już na początku wymija nas spora grupka Polaków, którzy są mocno zmotywowani do wejścia na szczyt mimo niepewnej pogody. Niestety, nawet ich zapał nie dodaje nam animuszu, oboje mamy dzień totalnie bez formy, męczę się potwornie na podejściu lodowcem i czuje każdy gram w plecaku, którego najchętniej bym się pozbyła. Sam lodowiec nie wymaga wiązania się liną i wg przewodnika jest ‘bezpieczny’, w co wierzę dopóki nie natrafiam na niewielkie pęknięcie, a w nim czarną, bezdenną dziurę :-) Muszę tu dodać, że lodowiec którym podchodzi się do ferraty nie jest tym głównym, widocznym na pierwszy rzut oka, któremu nota bene Marmolada zawdzięcza swą nazwę („błyszcząca”) lecz drugim, mniejszym, na wschód od głównego. Idąc nim czułam się trochę jak saper na polu minowym, zewsząd co i rusz zlatywały niewielkie kamienie, jak pociski, a gdzieś głęboko pod stopami słychać było przelewającą się wodę. Nieodparte skojarzenie z „Dotknięciem pustki” i błądzącym jak mrówka między szczelinami lodowca Simpsonem, doznającym przeróżnych omamów.Nareszcie docieramy na Przełęcz, chowamy raki, zbroimy się w lonże, łudząc się jeszcze że pogoda się poprawi. Ferratą docieramy na wysokość trochę ponad 2900 m n.pm i tu kończy się nasza przygoda z Marmoladą, gdyż w tym momencie pogoda załamuje się całkowicie i zaczyna padać śnieg z gradem.
Ferrata robi się paskudnie śliska, ale tak naprawdę to myśl o wyładowaniach atmosferycznych jest tym, co każe nam zejść na dół. Zejście jest naprawdę nieprzyjemne, jest ślisko, krucho, ferrata lodowata, a moje rękawiczki kompletnie przemoczone. Kilka odcinków pokonujemy siłowo, wykonując przeróżne akrobacje „na linie”. W tym momencie z dołu zaczyna podchodzić trzech Niemców, na oko 50+. Idą na żywca, bez lonży, uprzęży czy nawet kasku, do tego w letnim obuwiu. Początkowo sądzę że panowie są po prostu tak zaprawieni w bojach lub dobrze znają tę trasę, ale po pytaniu „jak daleko do szczytu” trochę rzedną nam miny… Teraz najgorszy moment, mijanka na ferracie… uff, nikt nie odpadł :-) Na Przełęczy znowu zakładamy raki i szybko lodowcem na dół. Tu niespodzianka – zza chmur zaczęło wyłaniać się słońce. Już tylko nad Marmoladą kłębią się ołowiane obłoki… (…)