Ferrata Innerkofler
skala trudności: 3/6
Lekkie opady śniegu i ochłodzenie przypomniały nam, że jesień zbliża się wielkimi krokami. Po dwóch dniach wyczekiwań pojawiło się okno pogodowe, które postanowiliśmy wykorzystać na trzeci, nomen omen, żelazny punkt tegorocznego wyjazdu, czyli Monte Paterno (2744 m n.p.m).
Wystartowaliśmy z parkingu przy schronisku Auronzo, wybierając dłuższy wariant szlakowy, który jednocześnie dawał szanse na podziwianie Tre Cime w całej okazałości. Widok znany z niemalże każdej pocztówki, kalendarza czy albumu o Dolomitach, a jednak ujrzany z bliska, po prostu wgniata w ziemię. Najchętniej zostałabym tu do wieczora i chłonęła widoki roztaczające się wokół, ale kto wie czy do końca wyjazdu powtórzy się taki dzień jak dziś.
Po dłuższym popasie ruszamy na szczyt. Prawie od początku droga prowadzi wydrążonymi w czasie I Wojny tunelami które stanowią bez mała połowę szlaku, co budzi w nas mocno mieszane uczucia. Po jakimś czasie nareszcie docieramy do początku ferraty. Droga wyceniona jest podobnie jak Ivano Dibona na 3/6, ale ta ma zdecydowanie inny, bardziej pionowy charakter. Dodatkowo po ostatnich zawirowaniach pogodowych zalega tam sporo śniegu, a jak się później okaże, również lodu. Kilka siłowych miejsc, które przy suchej skale nie nastręczałyby żadnych trudności, teraz wymagają zwiększonej uwagi. Plecaki również nie ułatwiają nam życia i dają – 20 do równowagi, dlatego miejscami idziemy na zasadzie „wszystkie chwyty dozwolone, byle do góry”, totalnie wbrew sztuce viaferratowej wspinaczki. O ile takowa w ogóle istnieje ;-)
Przed szczytem ferrata kończy się i od teraz musimy wypatrywać kopczyków i czerwonych kropek. Tu dołącza do nas sympatyczny Niemiec i wspólnymi siłami odnajdujemy drogę na szczyt. Ja przyklejam się do aparatu, Tomek do zawartości plecaka, a nasz nowy znajomy po prostu podziwia widoki aż po horyzont. Później w różnych konfiguracjach wykonujemy wyżej wymienione czynności, a kiedy wszyscy nareszcie nacieszyli oczy i żołądki, postanawiamy schodzić. Jeszcze tylko rzut okiem na Tre Cime – trzy majestatyczne szczyty w świetle zachodzącego słońca płoną jak pochodnie. W takich chwilach przypominam sobie po co za każdym razem targam ze sobą ciężki jak diabli aparat :-)
Spieszymy się z zejściem aby wejść w łatwiejszy teren przed zmrokiem, po drodze obserwując jeden z najpiękniejszych zachodów słońca, jakie było mi dane widzieć w górach. Do parkingu docieramy w zupełnych ciemnościach, a w głowach aż huczy od nadmiaru wrażeń (…)