Seceda 2519 m npm
Seceda to niepozorna góra w grupie Odle. Mierząca 2519 m n.p.m. praktycznie ginie wśród otaczających ją dolomitowych gigantów. Z grupy Sella jej masyw przypomina rozległy zielony trawnik z kilkoma wybrzuszeniami i skalnymi żebrami. Szczyt sam w sobie nie stanowi latem żadnej szczególnej atrakcji, znany jest raczej miłośnikom sportów zimowych (na wierzchołek wjeżdża kolejka). Skąd więc pomysł by zapoznać się z nim bliżej? Ponieważ dopiero stojąc na wierzchołku widać, że ten łagodny, trawiasty pagórek od północnej strony podcięty jest ogromnym urwiskiem. I to właśnie urwisko, w połączeniu z nieregularną krawędzią zbocza i wyrastającymi jak zamkowe wieże turniami Odli, „robi robotę”. Jest to wprost wymarzona miejscówka dla fotografów. Widok z Secedy na Odle po prostu zapiera dech w piersiach. Każdy ma tu szanse na zrobienie unikatowego zdjęcia, gdyż obraz zmienia się jak kameleon w zależności od pory dnia, gry świateł, pułapu chmur, mgieł oraz całej gamy kolorów, jakimi połyskują zbocza wraz ze zmieniającymi się porami roku. Pogoda do fotografowania była wyjątkowo łaskawa tego dnia. Podczas podejścia cieszyliśmy się ciepłem i słońcem, by w okolicach szczytu doświadczyć pierwszych symptomów nadchodzącej burzy. W praktyce oznaczało to spektakl w postaci przelewających się przez zbocze chmur, pojawiającego się i znikającego słońca, a po pierwszej ulewie – ponownego podnoszenia się chmur z dolin, które na zmianę zasłaniały i odsłaniały Odle, ukazując poszczególne turnie w przeróżnych konfiguracjach.
To są właśnie te chwile, kiedy człowiekowi wraca wiara w sens noszenia prawie 2 kilogramowego zestawu fotograficznego na szyi Na większości wycieczek najczęściej tak bardzo brakuje czasu żeby oddać się w skupieniu robieniu zdjęć, że tam czułam się jak w raju
Sebastian tym razem nie miał dobrego powodu by mnie poganiać i odciągać od aparatu (i żadne krzyki i płacze mnie nie przekonają, że czarne jest czarne, a białe jest białe, a burza nadchodzi, bo znowu grzmi!) i musiał to wszystko cierpliwie znieść
Zresztą co tu opowiadać, niech przemówią obrazy, ale ostrzegam, że galeria jest obiektywnie patrząc mało zróżnicowana .
Sassolungo z podjeścia na Secedę. Kwiaty, kwiaty i jeszcze raz kwiaty.
W końcu zbieramy zabawki i idziemy ścieżką biegnącą w poprzek zbocza na przełęcz Forcella Pana.
O, tu:
Chmury nad Sellą kłębią się jak nad Mordorem. Efekty akustyczne również stają się coraz ciekawsze, dlatego zagęszczamy ruchy i schodzimy z przełęczy ścieżką w kierunku górnej stacji kolejki Col Raiser.
Mordor ponad wieżami Selli:
Na oberwanie chmury nie trzeba było długo czekać. Dobiegamy do pierwszego po drodze schroniska… a tam obsługa szczotkami i wiadrami wygarnia wodę z jadalni i przedsionka. Grubo. Na szczęście w środku znalazło się miejsce dla dwóch zmokłych kur. Schronisko Troier www.troier.com zauroczyło mnie totalnie. Urocze, to właśnie słowo które najlepiej oddaje atmosferę tego miejsca. Na zewnątrz i w środku wygląda jak górska chatka z katalogu reklamującego Południowy Tyrol. Nikt nie patrzył krzywo na tłum przemoczonych turystów, który okupował jadalnię, ani nie kręcił nosem na nasze marne zamówienie składające się z frytek i kawy. Bardzo sympatyczna miejscówka, polecam.
Po około godzinie doprowadzamy się do porządku i schodzimy szlakiem do auta. Po drodze rejestruję ze 20 gatunków kwiatów z rodzaju tych, które w Polsce widuję się raczej w ogródkach lub kwiaciarni. Mam chyba lekkiego hopla na punkcie ichniejszych łąk i przyrody
Podsumowując, bardzo udana, widokowa, relaksująca wycieczka. Polecam wszystkim, którzy szukają alternatywy dla ferrat, lub po prostu chcą się poszwendać w pięknych okolicznościach przyrody. Jeżeli nadarzy się okazja z całą pewnością wrócimy w Odle, bo grupa ma potencjał – jest gdzie się powspinać, są ferraty, jest i trzytysięcznik, żeby nie było, że to takie „beskidy” Dolomitów A sama grupa ukazuje trochę inne, bardziej kameralne ich oblicze.