Ubezpieczona miejscami ścieżka (w przewodniku D.Tkaczyka nie figuruje jako ferrata)
Skala trudności: 2/6
Żegnaj pogodo idealna, witaj pogodo górska. Drugiego dnia ochłodziło się dość mocno i niestety tak już zostało do końca wyjazdu. Niebo przejaśniało się chwilami, ale przeważnie było pochmurno. Na ten dzień planowaliśmy ferratę Ivano Dibona, ale ze względu na pogodę stanęło na Sentiero Bonacossa w grupie Cadini di Misurina. Wg przewodnika jest to łatwy, widokowy szlak ubezpieczony w kilku miejscach. Że nietrudny zgoda, że widokowy – to w pewnym stopniu musieliśmy sobie wyobrazić, ale ubezpieczeń było tam naćkane więcej niż na Nuvolau i Averau razem wziętych :-)
Ścieżka poprowadzona jest przez cały masyw Cadini di Misurina aż do schroniska Auronzo pod słynnymi Tre Cime. My rozpoczęliśmy ją od podejścia na przełęcz Rinbianco. Tam spotykamy dwójkę Polaków, którzy szli z przeciwnej strony, czyli spod Tre Cime. Rozmawiamy chwilę, dowiadujemy się co nieco o odcinku, na który zaraz mamy wkroczyć, po czym każdy rusza w swoją stronę. Szlak jest ładnie poprowadzony, najpierw trawersuje zbocze pięknej doliny Ciampedelle, później odbija nieco w lewo w bardziej skalisty teren, gdzie też nagromadzone są ubezpieczenia. Stamtąd przez przelewające się chmury wyłaniały się co i rusz Tre Cime. Żałuję, że pogoda nie była najlepsza, bo widok musiał być powalający, z drugiej strony gdyby nie to, hasalibyśmy po Ivano Dibonie.
Na szlaku nie spotykamy wielu osób, dlatego może zapamiętuję dobrze starszą parkę, wymijającą mnie na najbardziej eksponowanym odcinku. Jedyny sprzęt jaki posiadają to kijki… w plecaku. Pod schronisko docieramy chwilę przed oberwaniem chmury, tam krótki popas no i jak się wlazło, trzeba i zejść. Po 5 minutach w ulewie już wiem co będzie moim kolejnym górskim zakupem – porządne stuptuty :S Schodzimy w ponurych nastrojach wzdłuż szosy do Misuriny, gdy nagle zatrzymuje się samochód do którego ktoś nas jakby zaprasza. Chwila konsternacji… no to jedziemy! W ten oto sposób, pierwszy raz w życiu zostaliśmy złapani przez stopa :-)) Tomek rechotał przez pół drogi, że to przez mój magiczny foliowy płaszcz, w którym musiałam wyglądać tak żałośnie, że się nad nami ulitowali ;-)