Torre Delago (2790 m npm) – Spigolo Piaz
Trudność: IV z jednym miejscem IV+
Długość drogi: 156 m
Wyciągi: 6
Po pokonaniu ferraty Passo Santner, kwaterujemy się w schronisku Re Alberto. Następnego dnia wstajemy bardzo wcześnie, ale czekamy aż słońce trochę ogrzeje skałę, bo poranek na 2600 m npm jest dość… rześki.
Ze wszystkich wież Vajolet Torre Delago jest najniższa (2790m), ale drogę którą wybraliśmy uznaliśmy za najładniejszą i jedną z najciekawiej poprowadzonych w grupie. 6 wyciągów, 156 m, wycena IV z jednym miejscem IV+ oraz spora ekspozycja. Schemat drogi na zdjęciu poniżej (z przewodnika M.Bernardiego)
Podejście prowadzi piargami wprost ze schroniska pod ścianę, później I-II-kowym terenem na półkę do właściwego początku drogi, gdzie zamontowano pierwszy ring stanowiskowy. Wpinamy się do niego i czekamy grzecznie na swoją kolej. Przed nami jest aż 5 osób w dwóch zespołach, my trzeci, a pod nami w kolejce ustawia się następna dwójka.
Prowadzimy na zmianę. Pierwszy wyciąg robi Bartek i przechodzi go bez większych problemów. Po chwili dołączam do niego i przekazujemy sobie sprzęt. Przede mną najbardziej eksponowany odcinek drogi, wspinaczka krawędzią, a w zasadzie okrakiem na krawędzi. Jedyny wyciąg co do którego miałam spore obawy, bo nigdy wcześniej nie wspinałam się w tak dużej ekspozycji. Przyznam, że takie emocje nie towarzyszyły mi nigdy wcześniej w górach. Pode mną przepaść przyprawiająca o zawroty głowy, nagle każdy chwyt i każdy stopień zaczął wydawać się za obły, za mały, zbyt niepewny. Utykam na kilka minut w jednym miejscu, zero woli walki. Pierwsza myśl – zmykać stąd w jakiś bezpieczny teren. Prowadzę, więc nie mogę poprosić o blok, ani powiedzieć do Bartka ‘to może jednak Ty idź pierwszy’. Jedyna droga prowadzi do góry, mobilizuję się więc i w końcu jakoś przechodzę najgorszy fragment, szczęśliwie nie odpadając. Dalej droga prowadzi tuż przy krawędzi aż na półkę, gdzie znajduje się kolejny ring stanowiskowy. Jestem tak szczęśliwa po pokonaniu krawędzi, że ten odcinek wydaje mi się banalny. Po drodze mijam dwa wciśnięte w szczelinę friendy. Nijak nie mogę ich wyjąć, ktoś osadził je na amen. Później siłuję się z nimi Bartek, ale jemu również się nie udaje. Kogoś to wejście musiało sporo kosztować. Szybko wspinam się do stanowiska i robię auto. Bartek dochodzi do mnie po jakimś czasie, zatrzymujemy się tu na chwilę żeby ochłonąć i dzielimy się wrażeniami.
Kolejne wyciągi pokonujemy bez trudności, ostatnie metry to II-kowy teren wyprowadzający na szczyt. Po pozostałych ekipach nie ma już śladu, na szczycie jesteśmy sami. Wokół przepiękne widoki na kocioł w którym leży schronisko Re Alberto i pozostałe szczyty, szczyciki i turniczki Catinaccio. Nierealny do niedawna dla mnie wspin, w jeszcze mniej realnej scenerii… Cieszymy się chwilę widokami w spokoju i ciszy po czym przygotowujemy do zjazdu, bo przed nami długa droga powrotna.