Nic nie daje takiego kopa na dzień dobry, jak widok gór skąpanych w porannym słońcu. Ostatniego dnia wyjazdu chcemy jeszcze odwiedzić Murowaniec. Szlak z Piątki przez Zawrat podobno jest przetarty, więc postanawiamy spróbować. Tym razem, niestety, z całym majdanem na plecach, więc może nie być lekko. Do samego podejścia pod Zawrat idziemy sami. Słońce zaczyna przypiekać, zero wiatru, zero chmur, biel razi w oczy. Abstrakcyjnie to wszystko wygląda. Cisza, spokój i złudne wrażenie bezpieczeństwa. Szkoda, że to już ostatni dzień. Chcę nacieszyć się jeszcze trochę tym co wokół, więc zwalniam kroku i zostaję nieco w tyle.
Po jakimś czasie dołączam do Bartka, robimy jeszcze krótką przerwę na drugie śniadanie i zbieramy siły przed podejściem. Wchodzimy w zasadzie bez trudności, już po drodze wypatrując na przełęczy mały tłumek. Po jakimś czasie w końcu docieramy na górę, zmęczeni bardziej palącym słońcem niż samym podejściem. Zimą szlak nie traci na popularności, od strony Muro co chwilę dołączają do nas następne osoby. Robi się tłoczno, ale nie spieszymy się z zejściem, czasu mamy sporo. Odpoczywamy, jemy, kontemplujemy, dochodząc do wniosku, że jednak zimą góry są piękniejsze :-)
Jednak wszystko co dobre ma swój koniec. W tył zwrot – zapowiada się ciekawie… Schodzimy powoli, przodem do żlebu, usiłując nie wyrżnąć orła na mijankach z tymi, którzy właśnie podchodzą. Po drodze mijamy dwie grupy kursantów, chłopaki męczą się na lodospadzie nad Zmarzłym. Nas ta zabawa czeka dopiero w marcu. Jeszcze tylko myk przez Czarny Staw i docieramy do schroniska. Jednak nie ma to jak Murowaniec. Położeniem nie dorównuje Piątce czy Moku, ale to tu czuje się najlepiej. W jadalni wtapiamy się w tłum, wciągamy obiad i odpoczywamy chwilę. Później pędem do Kuźnic żeby zdążyć na ostatni autobus. Na dole w nagrodę za dobrze spełniony obowiązek, przyznaję sobie prawo do pochłonięcia drugiego obiadu. Następnego dnia wracamy do domu i planujemy kolejne zimowe wypady, zachęceni swoim osobistym małym górskim progressem ;-)