Tatry Trekking

Hala Gąsienicowa – morze chmur i diamentowy pył

W piątek wieczorem dostaję telefon od Łukasza z propozycją nie do odrzucenia – niedzielne cioranie w śniegu w Tatrach, na celowniku – rejon Hali Gąsienicowej. Początkowo usiłuję się wykręcić, stan mojego konta jest iście opłakany, a i niemalże spontaniczny wypad przyprawia mnie o ból głowy. No bo jak to tak, bez planu z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem? I tylko jeden dzień by przetrawić tę myśl i nastawić się psychicznie? ;-) Ponieważ tak naprawdę nie mam ani jednego sensownego argumentu przeciw, a w głębi duszy ogromną chęć wyrwania się w góry choćby na chwilę, kapituluję i umawiamy się na wyjazd z Krakowa w niedzielę nad ranem. Przed wyruszeniem w drogę do naszej dwójki dołącza Ewa, która zaczyna ten dzień mocnym akcentem – jadąc na spotkanie z nami jej auto wpada w poślizg. Na szczęście udaje jej się opanować sytuację i tym razem już bez przygód docieramy we trójkę do Kuźnic. Mroźne powietrze i ostre podejście Doliną Jaworzynki momentalnie wypędzają z nas resztki snu. Pogoda, trochę na przekór prognozom, zapowiada się świetnie, więc humory dopisują. Dochodzimy do Muro, zajmujemy strategiczne miejscówki i rozleniwiamy się totalnie, urządzając sobie zdecydowanie zbyt długi popas. Po dobrej godzinie w końcu opuszczamy schronisko, bo choć góry z pewnością nie uciekną, to ze słońcem jednak lepiej w ten sposób nie pogrywać ;-) Tuż po wyjściu z Murowańca zaczepia nas pewien samotny turysta i pyta, czy mógłby dołączyć. Zgadzamy się i kierujemy we czwórkę w stronę Czarnego Stawu. Tam zbroimy się w raki i czekany i dziarsko ruszamy pod górę, przedeptanym szlakiem.

img_6944

Początkowo idzie się nieźle, ale gdzieś w połowie drogi zaczynamy odczuwać skutki późnego wyjścia ze schroniska. Słońce zdążyło już zrobić swoje i momentami zapadamy się w śniegu po uda. Jedynie Ewa, nasza świeżynka, mknie do góry jak wystrzelona z procy, zyskując pseudonim operacyjny „torpeda” ;-) Męczące podejście wynagradza nam widok morza chmur, które chwilami szczelnie wypełnia całą przestrzeń. Wierzchołki Kasprowego i Giewontu ponad nim wyglądają jak miniaturowe wyspy, pierwszy raz obserwuję to zjawisko w takim „nasileniu”. Niezapomniany obraz…

img_6951_1-panorama

Przed nami natomiast wyłaniają się słynne Fajki, które z tej perspektywy wyglądają trochę jak kościelne organy. Od tego miejsca pogrążeni w fotograficznym szale, przeplatanym walką z podstępnie ukrytą pod śniegiem kosówką, docieramy wreszcie na przełęcz. Rozsiadamy się na trzecie śniadanie, w międzyczasie obserwując piękne zjawisko, zwane diamentowym pyłem, które na chwilę zawisło tuż obok w powietrzu.

img_6986

Po uzupełnieniu kalorii i sesji fotograficznej w akompaniamencie wesołych rozmów, ruszamy dalej lekko trawersując grań, by niedługo osiągnąć wierzchołek. Skrajny Granat z tej perspektywy prezentuje się groźnie i dostojnie, Giewont dalej dryfuje w kolorowym morzu chmur…

img_7041

img_7044

img_7047

img_7089

Do tego momentu nasza wycieczka przypominała raczej lajtowy zimowy spacer, niż górską wyrypę, dlatego na zakończenie postanawiamy nieco urozmaicić sobie dalszą drogę, decydując się na powrót inną trasą, a nie jak początkowo zakładaliśmy, po własnych śladach.

img_7104

Droga w dół nie sprawia większych problemów, dopiero później ślad po którym człapaliśmy rozdziela się, przechodząc w „narciarski” i „ludzki”. W tym miejscu usiłowaliśmy zlokalizować się na mapie, ale ja na złość mapy zbrakło – nie obejmowała naszego położenia. Po małej burzy mózgów wybieramy w końcu jedną z dwóch ścieżek. Schodzimy w dół kilkanaście metrów i, ku ogólnemu rozbawieniu, okazuje się, że ślady łączą się wyprowadzając wprost na szlak na Krzyżne. No to jesteśmy w domu :-) Po chwili docieramy do schroniska i posilamy się przed drogą powrotną. W niezłym tempie docieramy do Kuźnic, gdzie żegnamy się z Arturem, sami obierając kierunek na Kraków. Niniejszym operacja „niedzielny bojkot hipermarketów” zakończyła się sukcesem.

You Might Also Like

Common phrases by theidioms.com