Croda Negra (2518 m n.p.m) – droga Gianleo
wycena: III-IV
długość drogi: 192 m
wyciągi: 6
Tegoroczne włoskie lato było totalną katastrofą. Najstarsi górale z Cortiny d’Ampezzo od dekad nie pamiętali tak deszczowego lipca. Nasze dopieszczone, od roku snute wspinaczkowe plany niestety musiały iść w odstawkę… Ta droga była jednym z nielicznych pozytywnych akcentów tego wyjazdu. Pozostałe to spontanicznie wymyślona Toskania, którą zwiedzaliśmy na szybko, w stylu japońskich turystów (spieszyliśmy się coby zdążyć wrócić w Dolomity na te kilka słonecznych dni, które muszą w końcu nadejść, no nie??) spotkanie z Nataszą i Jackiem i wspólne biwakowania na dzikim campie oraz najlepsi campingowi sąsiedzi pod słońcem – mulo i koń, które umilały nam pobyt i dostarczały nie lada emocji. Ale o tym przy innej okazji
Po powrocie z Toskanii spotykamy się z Nataszą i Jackiem nieopodal Passo Falzarego, gdzie zakładamy półdziki camp. Piwo i karty idą w ruch, poprawiają się nam humory i powoli zaczynamy łapać dystans do tego urlopowego niefarta. Czwartek i piątek zapowiada się dość pogodnie, postanawiamy wybrać się na niedługą i prostą drogę na rozruch. Dla nas, de facto, pierwszą w górach w tym sezonie, dla Nataszy i Jacka pierwszą samodzielną, górską drogę po niedawnym kursie wspinaczkowym. Na dzień przed wspinaniem maniakalnie wręcz sprawdzamy prognozy pogody, by upewnić się czy rzeczywiście pojawi się zapowiadane słońce. Rankiem podjeżdżamy pod kolejkę przy schronisku Fedare, w dobrze znany nam rejon Nuvolau. Po wyjściu z kolejki na przełęcz Averau nasz zapał studzi nieco temperatura powietrza. Jest 8 stopni. Mimo to postanawiamy podejść pod ścianę i „zobaczyć co będzie”. Początek drogi znajdujemy dość szybko, zwłaszcza, że jest podpisany czerwoną farbą Szpeimy się i Sebastian prowadzi pierwszy, krótki acz przyjemny wyciąg za IV- oraz drugi (IV-), jako że ma na sobie prawie cały sprzęt. Drugi wyciąg tej drogi wymaga dokładnego wczytania się w schemat, by odbić w lewo w odpowiednim momencie. Kolejne dwa wyciągi przypadają w udziale mnie. Pierwszy to czwórkowe zacięcie przechodzące w trójkową grańkę. Drugi to jedynkowe piarżysko kończące się wielką półką, przecinającą południowo-zachodnią ścianę Croda Negra. Stanowisko na półce wymaga ostrego wytrawersowania z piargu w lewo, więc przedtem dokładam pod okapem nad półką przelot, coby nie ściągać partnera na siłę w skos, ciorając linę po piargu. Drugą, sądzę że lepszą opcją, jest rozwiązanie się na tym wyciągu i przejście do półki bez asekuracji, co też zrobili Natasza z Jackiem. Do tego momentu udaje się obu naszym zespołom utrzymać jako taki kontakt głosowy. My wiemy, że u nich wszystko gra, oni, że zwalniamy stan i mogą iść. Przed nami już tylko dwa wyciągi. Umawiam się z Sebastianem, że on przechodzi pierwszy, na którym znajdują się kluczowe trudności (IV), a ja cisnę ostatnim do szczytu (IV-). Sebastian startuje. Po pokonaniu 40 metrów okazuje się, że stan spitów stanowiskowych pozostawia wiele do życzenia, dlatego postanawia wybrać pozostałe 10 metrów liny, w poszukiwaniu dobrej miejscówki na własny stan. Po jakimś czasie dostaję znak, że mogę iść. Kluczowe miejsce jest dobrze urzeźbione, ale określiłabym je raczej jako IV+. W pewnym momencie czuję, że super-chwyt na którym właśnie trzymam obie dłonie, nie jest wcale tak stabilny jaki się wydawał, co dodaje mi przyspieszenia. Trójkowym, trochę kruchym terenem dochodzę do Sebastiana, widząc przy okazji, że podkradł mi dobrą połowę ostatniego wyciągu. Zmieniamy prowadzenie po raz ostatni i zdobywam płaski jak naleśnik szczyt Croda Negry. Po porannym chłodzie od dawna już nie ma śladu. Słońce teraz przygrzewa z całych sił, a my powoli pakujemy szpej i podziwiamy widoki.
Po jakimś czasie dostrzegamy na ostatnim wyciągu Nataszę. Jako że mają dłuższą od nas linę, radzimy by nie dzielili ostatnich wyciągów na dwa tylko doszli w ciągu do szczytu. Dla Nataszy, która prowadzi ten wyciąg, ostatnie metry stają się prawdziwą orką na ugorze, jako że lina jest wybrana już prawie na maxa, a dodatkowo przełamana w dolnej części wyciągu.
Ostatnia prosta i jesteśmy w domu
W końcu spotykamy się na szczycie.
Obowiązkowe zdjęcia dla sponsora
Po sesji zdjęciowej, serii zachwytów i odgrażaniu się przyszłorocznym powrotem, zaczynamy schodzić. Nie chce się wierzyć, że ten dzień to jedyne okienko pogodowe w tym tygodniu, ale prognozy nie pozostawiają złudzeń. Tym bardziej cieszę się, że nie zniechęcił nas poranny chłód.
Zejściowe widoki i spacer pachnącą, letnią łąką:
Raz jeszcze dzięki za wspólny wspin. Warto było wrócić w Dolomity dla tej jednej drogi.