Ostatnimi czasy tradycją jest, że odwiedzamy Tatry z częstotliwością 1-2 razy w roku. Biorąc pod uwagę, że mieszkamy w Krakowie, jest to doprawdy niezły „wyczyn”… W ten weekend postanawiamy się wreszcie zmobilizować i przy okazji sprawdzić w jak opłakanym stanie jest nasza kondycja ;-) Za cel obieramy Dolinę Przednich Koperszadów. Trasa nie powinna nastręczać żadnych technicznych trudności, za to znając już nieco te rejony wiem, że widokowo będzie to prawdziwa uczta. Startujemy z Tatrzańskiej Kotliny zielonym szlakiem do schroniska Szarotka. Po szybkim śniadaniu kontynuujemy wędrówkę wygodną ścieżką, podziwiając ściany Koziego Grzbietu.
Nie wiem co tu się podziało, zwisające z okapu liny wyglądały trochę niepokojąco.
A co to takiego…?
Okienko z ciekawym widokiem na Tatry Wysokie.
Idziemy wzdłuż skalnego muru, na jego końcu odbijamy ostro w prawo i pokonujemy trawiasty mini prożek:
I dalej przez rozległe, trawiaste zbocza.
Do szczytu już niedaleko:
Sebastian wchodzi jeszcze na pobliski pagórek:
I dalej prosto szczyt. Zza zboczy po prawej widać odległą Płaczliwa Skałę i Hawrań, po lewej za to górują Tatry Wysokie.
Od tego momentu nie mogę oderwać aparatu od oka. Nieczęsto na naszych wycieczkach nadarza się taka okazja, bo przeważnie i z rąk trzeba robić użytek.
Jedyna skalista formacja na grani:
Chociaż ścieżka nie prowadzi ściśle granią, staramy się iść jak najbliżej krawędzi, tak by z lewej wciąż móc obserwować Tatry Wysokie, a widok jest naprawdę niesamowity. W połowie drogi dostrzegamy pojawiające się ni stąd ni zowąd dwie Słowaczki z kilkuletnia dziewczynką. Wygląda jakby podeszły tu w jakiś sposób wprost z Doliny Przednich Koperszadów.
A to już za nami:
Poniżej, od prawej widoczna Szeroka Jaworzyńska, następnie dwie granie odchodzące od Jagnięcego: Koperszadzka i Jagnięca, dalej grań na Kołowy, za nim Lodowy i Baranie Rogi.
Zatrzymujemy się tu na drugie śniadanie i podziwiamy widoki.
Idziemy dalej przez rozległe, zielone trawniki. Tarasa jak widać nie jest trudna, odrobinę przypomina nasze Zachodnie, ale jest tu coś czego próżno szukać o tej porze roku po polskiej stronie – cisza, spokój i brak ludzi.
I jeszcze raz do tyłu:
Po środku Płaczliwa, poniższej Szalona Przełęcz, a po lewej Szalony Wierch:
Tu robimy kolejny, krótki popas.
Powoli zaczynamy schodzić w kierunku Szalonego Przechodu. Nie dopatrzyłam się tu żadnej ścieżki, ale zejście nie przysparza trudności.
Jeszcze raz Płaczliwa Skała:
Szalony Przechód:
I dalej, wydeptaną ścieżką w stronę Przełęczy pod Kopą:
Spojrzenie wstecz na Szalony:
Robię 11259 zdjęcie Sebastianowi i tu następuje rzecz straszna – kończy się miejsce na karcie pamięci! Zapasowa karta oczywiście została w domu.
Dochodzimy do Wielkiego Białego Stawu, skąd zielonym szlakiem kierujemy się do miejsca startu, czyli Schroniska Szarotka.
Nie odeszliśmy daleko od stawu, a tu takie oto miłe spotkanie (zdjęcie niestety z telefonu, ale lepszy rydz niż nic) :
Ten fragment szlaku jest naprawdę urokliwy. Przez bujną i okazałą roślinność przypomina mi nieco Dolinę Białej Wody. Jedną z rzeczy za które uwielbiam lato w niższych piętrach gór są ukwiecone, pachnące łąki. Tu mój wzrok przykuwa Rakuska Polana porośnięta Wierzbówką kiprzycą:
Ale najpiękniej pachnie niepozorna koniczyna czerwona, rosnąca wzdłuż szlaku całymi połaciami.
Docieramy do schroniska skąd kontynuujemy zielony szlakiem ciągnące się w nieskończoność zejście do samochodu.
Zdjęcia robiłam aparatem Sony a6000 wraz z obiektywem 16-50mm, który kupiliśmy jesienią zeszłego roku pod kątem wspinu, jako lekki, stosunkowo mały bezlusterkowiec, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja żeby porządnie przetestować go w górach. Jak na tak przeciętną konstrukcję jak obiektyw 16-50mm, zdjęcia uważam za zaskakująco dobre, choć szkło zdecydowanie nie wykorzystuje możliwości jakie oferuje body. Dość dokuczliwą wadą jest bardzo wyraźna winieta na ogniskowej 16mm, ale ostatecznie można skorygować ją programem graficznym.