W typowy letni, burzowy dzień ruszamy do Zielonego Plesa z zamiarem wdrapania się na Jagnięcy, licząc, że zdążymy wrócić przed oberwaniem chmury. Podejście Doliną Kieżmarską do schroniska, choć przyjemne, zaczyna nam się nieco dłużyć, ale końcówkę rekompensuje widok Kieżmarskiego, Czarnego i Kołowego Szczytu. Zwłaszcza potężna, zacieniona ściana tego pierwszego robi wrażenie…
… jak i pozostałe widoki ze szlaku, ponieważ jesteśmy tu po raz pierwszy. Początkowo mylnie bierzemy Kołowy Szczyt za Jagnięcy, ale brak oficjalnego szlaku w jego kierunku wyprowadza nas z błędu ;) Końcówkę mozolnego podejścia urozmaicają łańcuchy i lekki scrambling na szczyt. Docieramy tam na krótko przed pierwszymi pomrukami burzy.
Kilka zdjęć z wierzchołka i zaczynamy schodzić tą samą drogą, bo za moment zrobi się tu bardzo nieciekawie. Przy zejściu dosłownie wpadamy na kozicę z młodym, są na wyciągnięcie ręki i w ogóle nie przejmują się naszą obecnością. Czas goni, ale udaje mi się zrobić im jeszcze kilka zdjęć.
Zaczyna padać i grzmieć. Staramy się jak najszybciej zejść z grani i byle dalej od łańcuchów. Nie ma czasu na wypakowywanie z plecaków kurtek ani spodni przeciwdeszczowych, więc bardzo szybko przemakamy do suchej nitki, ale bliskość schroniska i ciepłego obiadu podnosi morale :)
Jemy, odpoczywamy, a w międzyczasie przestaje padać. Jeszcze tylko rzut oka na Zielone Pleso i czas zbierać się do domu.
Nie wiem kiedy minął ten dzień, tak jakby wszystko działo się w przyspieszonym tempie. Aż żal, bo ten zakątek Tatr wart jest dłuższego przyjrzenia się, jednak cieszę się że mogłam poznać nowy rejon u słowackich sąsiadów.