Beskid Niski to chyba jedyne pasmo, w które nie jeżdżę dla zdobywania kolejnych szczytów. Malownicze doliny, rezerwaty przyrody, opuszczone wsie, stare cerkwie – dla mnie to one są sercem tych gór. Gór i szlaków oczywiście jest pod dostatkiem, ale wiele, o ile nie większość z nich, prowadzi zalesionym terenem i tylko z niektórych szczytów można podziwiać widoki. Ponieważ należę do osób, które lubią gdy trud podejścia nagrodzony jest pięknym widokiem na okolice, a dreptanie dla samego dreptania nie sprawia mi aż takiej frajdy, postanowiłam sprawdzić, czy istnieją tu pagóry spełniające te kryteria. Jednym z miejsc, które wpadły mi w oko, był Wahalowski Wierch, niewysoki szczyt położony na poganiaczu Beskidu Niskiego i Bieszczadów.
Wstaję wcześnie rano i wychodzę przed dom obejrzeć wschód słońca. Tym razem zakwaterowałyśmy się we wsi Bałucianka, w domku położonym na wzgórzu. Widok z pokoju mamy naprawdę wyborny. Poranki z takim pejzażem za oknem i kubkiem gorącej herbaty, marzenie.
Po śniadaniu pakujemy plecaki i ruszamy do Komańczy, skąd startuje czerwony szlak na Wahalowski Wierch. Początek podejścia jest dość stromy, za to później teren mocno wypłaszcza się i tak jest do samego szczytu. Praktycznie, poza tym pierwszym fragmentem, szlak przypomina zwykłą, leśną ścieżkę. Idzie nią się bardzo przyjemnie, ludzi brak, ale po pewnym czasie zaczyna mi się dłużyć.
W końcu docieramy na skraj lasu i wchodzimy na rozległe łąki górujące nad okolicznymi wsiami. Cały Wahalowski Wierch wygląda jak jedna, rozległa, płaska połonina. Takie Bieszczady w miniaturze.
Spoglądając wstecz widać bieszczadzki szczyt Suliła 759 m npm:
Po prawej stronie dolina rzeki Jawornik, na tle grzbietu Długi Łaz i Rzepedka. W dolinie znajdowała się niegdyś wieś Jawornik, do której można zejść łąkami. Widać, że o nie ktoś dba i są regularnie koszone. Wzdłuż szlaku mijamy wielkie stosy bali z siana.
Z lewej strony widać szczyty pasma granicznego: Kanasiówka 831 m npm i Wielki Bukowiec 848 m npm. W dole znajduje się wieś Czystograb.
Dochodzimy do starego trójnogu i słupka z nazwą szczytu. Bez nich trudno byłoby określić, gdzie on się właściwie znajduje ;-)
Idąc wzdłuż połoniny można dojść do kolejnego wzniesienia, Jasienina 667 m npm, lub pójść za czerwonym szlakiem na widokowy szczyt Tokarnia 778 m npm. My postanawiamy zostać tu dłuższą chwilę i nacieszyć się widokami i pogodą.
Zdecydowanie „letni” pies :-)
Ćwiczymy ostatnio najmodniejszą dyscyplinę, taniec z psem;)
Szlak jest częścią trasy biegu Łemkowyna Ultra Trail, który ma się odbyć kolejnego dnia. Z tej okazji, na całej długości został „ochorągiewkowany”. Nie wiem jak inne odcinki trasy, ale ten wydaje się całkiem atrakcyjny, przestrzenny i, jak na Beskid Niski, bardzo widokowy. Pobiegałoby się!… gdyby się biegało. Przychodzi mi do głowy bardziej realna myśl, by następnym razem przyjechać tu na rowerze i zrobić pętelkę przez Karlików i Rzepedź. Po suchym gruncie chyba dałabym radę .
Schodzimy z powrotem do Komańczy. Do wieczora zostało jeszcze trochę czasu, jedziemy więc zobaczyć co słychać za słowacką granicą, na Przełęcz Beskid nad Radoszycami. Sama przełęcz położona jest w lesie, więc żeby coś zobaczyć trzeba pojechać kawałek dalej, aż do zjazdu serpentynami w kierunku miejscowości Medzilaborce. Zatrzymujemy się w zatoczce na zdjęcia. Okazało się, że po drugiej stronie granicy jesień jest tak samo piękna ;-)
W drodze powrotnej zatrzymujemy się na chwilę w Radoszycach, obejrzeć cerkiew pw. św. Dymitra z 1868 r.
Polecam tę trasę wszystkim miłośnikom przestrzeni w górach, miła odmiana od klasycznych beskidzkich szczytów, a dodatkowo istnieje kilka opcji na zrobienie ładnej pętelki, co mam nadzieję uczynić przy następnej okazji.