Zazwyczaj górskie trasy planujemy tak, by dostarczały pewnej dawki adrenaliny, albo przynajmniej były interesujące. Tym razem wszelkie extrema musieliśmy wybić sobie z głowy, ale żeby nie zanudzić się na śmierć, postanowiliśmy wybierać szlaki oferujące piękne widoki. Zgodnie z tą myślą, tego dnia za cel wycieczki obraliśmy grupę jeziorek polodowcowych Neualplseen w Grupie Schobera.
Szlak startuje niedaleko schroniska Zettersfeldhütte. Od samego początku towarzyszy nam kapitalny widok na Dolomity Lienzkie i samo Lienz, leżące daleko w dole. Miasto jest na tyle ciasno otoczone górami, że w ciągu dnia chyba przez niewiele godzin gości tu słońce. Dolomitowe, poszarpane turnie tworzą dość mroczny klimat. Tymczasem mamy do wykorzystania słoneczny, wrześniowy dzień, ruszamy więc by nie tracić czasu.
Na samym starcie dochodzi do nieprzyjemnego wydarzenia, Fibi zalicza spotkanie pierwszego stopnia z pastuchem elektrycznym. Przysiadamy na trochę aby dać psu ochłonąć i sprawdzić czy wszystko jest ok. Na szczęście nic się nie stało, a młoda na widok smaczków szybko zapomina o całej sprawie. Później kilkukrotnie natknęliśmy się na tablice, które nakazywały trzymanie psów na smyczy, a dzieci pod kontrolą, ponieważ krowy mogą atakować w obronie młodych. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam w górach. Choćby w Dolomitach, gdzie krowy są wpisane na stałe w górski krajobraz, nigdy nie widziałam tego typu ostrzeżeń, ani by ogrodzenie było pod napięciem. Krowy chadzały sobie samopas i generalnie nikt nie robił z tego wielkiego halo. Niezależnie od tego nie ignorujemy tych znaków, a po ostatniej przygodzie ze stadem koni, staramy się dodatkowo zachować dystans… ;-)
Jednak cóż to by była za wycieczka w góry bez wejścia, na choćby malutki, szczyt? Na ratunek przychodzi nam Goiselemandl (2433 m npm), górka łagodna, niepozorna, a niewiele niższa od naszych Rysów.
Na szczycie Goiselemandl. Za chwilę będziemy dreptać ścieżką widoczną w tle.
Spojrzenie wstecz na Goiselemandl.
Turyści nadchodzący z naprzeciwka stwarzają dobrą okazję do ćwiczeń z psem. Ćwiczymy mijanki na szlaku, spokojne czekanie i przepuszczanie ludzi i niereagowanie, gdy ktoś z znienacka pojawi się na horyzoncie. Każde poprawne zachowanie nagradzamy smaczkiem, a Fibs w nietypowych sytuacjach zaczyna czuć się coraz swobodniej.
Po niedługim czasie osiągamy cel wycieczki. Neualplseen tworzy sześć jeziorek: dwa duże i cztery mniejsze. Kiedy oglądałam zdjęcia z tego miejsca, krajobraz przypominał mi nieco grenlandzkie pustkowia usiane oczkami wodnymi. Tu jest zdecydowanie bardziej górzyście, ale rzeczywiście można dostrzec pewne podobieństwa. Godzina jest już mocno popołudniowa, więc mamy całe pojezierze dla siebie. W Tatrach, w słoneczny weekend w rejonie górskich jezior, o takich pustkach można pomarzyć. A będąc przy jeziorach, naturalnie nasunęło nam się skojarzenie z Doliną Pięciu Stawów Polskich. Jednak wybacz Piątko, jak cię uwielbiam, tak po dzisiejszej wycieczce muszę przyznać, że tu jednak odrobinę bardziej mi się podoba Zresztą zobaczcie sami.
W centrum kadru Goiselemandl, od którego odchodzi długa grań – tędy przyszliśmy. Wracamy równoległym szlakiem biegnącym doliną, który łączy się z tym pierwszym po drugiej stronie góry.
A tu kolejna tabliczka z ostrzeżeniem. Fibs niepocieszona, bo nie może hasać luzem, za to my cały czuwamy, bo nigdy nie wiadomo skąd przypuści atak szalona krowa
Obczajamy wschodnią część Schobergruppe ;-)
Ten wzrok mówi wszystko, co psia osoba sądzi o moim pomyśle na pozowanie na kamieniu.:-P
Spragnionych napoić.
Cóż, nie zawsze tam gdzie najwyżej jest też najpiękniej, ale zazwyczaj to właśnie tam ciągnie nas duch przygody. Często nieatrakcyjność szczytu rekompensuje satysfakcja z pokonania trudnej trasy, czy uroda drogi wspinaczkowej. A jeszcze częściej po prostu wabią nas liczby i wygrywa ten najwyższy. Czasem jednak warto zatrzymać się i poszukać tego piękna w mniej oczywistych miejscach. Nauczyły mnie tego kontuzje – najpierw Sebastiana, teraz moja własna, które wymusiły poszukiwania interesujących miejsc na miarę naszych możliwości, daleko od adrenaliny i niebezpieczeństw. Dzięki temu na nowo odkryłam Beskidy, a już kompletnie wsiąkłam w Beskid Niski, który z nich wszystkich jest przecież najłagodniejszy.
Trasę mogę śmiało polecić wszystkim, którzy planują odwiedzić Grupę Schobera. Brak tu jakichkolwiek trudności, ale widokowo jest to naprawdę ekstraklasa. Świetnie nadaje się na dzień restowy, ale można ją również rozbudować o bardziej wymagające warianty, jak np. wejście na szczyty górujące nad jeziorkami – Schleinitz i Sattelkopfe via ferratą.